Przez chwile milczał jakby szukał odpowiednich słów.
M-Po prostu mam wyrzuty sumienia. Ja sobie wychodzę i wracam o której chce a ty się martwisz..
G-Synku... Po 1 nie płacz. No już. Bo zachowam się jak wredna mama i ci wytrę nos jak ja tylko potrafię.- Zaśmiał się. - Po 2 masz do tego prawo. Pozwoliłam ci wyjść. A wiesz jaka ja jestem.
M-Bardzo wrażliwa i kochana.-Powiedział i mnie przytulił.- Mamo mogę czegoś spróbować?
G-Boje się.-Przysunął się i delikatnie pocałował moje usta. Szybko się oderwałam od niego...- Mick Nie.
M-Przepraszam.-Spojrzałam na niego i szybko wyszłam żeby nie zobaczył moich łez. Nie dlatego że mnie pocałował... Z bólu który pomownie się narodził w moim brzuchu. Musiałam się przytrzymać futryny bo bym się przewróciła.- Mamo!- Podbiegł do mnie. Złapałam się za głowę i straciłam równowagę. Przy nas znalazł się tato.
H-Co jest?
G-Weź go-wyszeptałam.- Wyprowadź go
H-Mick. Idź stąd weź małą i weź dzieciaki i powiedz JJ żeby was zabrała do siebie.
M-Ale...
H-Jazda-wrzasnął
J-Dzieciaki...
Wszyscy wyszli a ja skręcałam się z bólu.
H-Kochanie oddychaj.
G-Ale nie mogę.- Oczy mi się same zaczęły zamykać.
H-Nie zamykaj oczu
G-Zajmij się dziećmi...-ciemność...I kurwa mać ta jebana ciemność
*oczkami Harrego*
Chodziłem po korytarzu w szpitalu i czekałem na jakieś wieści od lekarzy
H-Co tam się dzieje.
M-Tato bo... Jak o powiedzieć...
H-Mick co się dzieje?
M-Bo ja pocałowałem mamę i...
H-I co z tego że ją pocałowałeś?
M-W usta...
H-I co? To twoja matka... Masz do tego prawo
M-Ale...
H-Nie gniewam się. Idź do domu pomórz ciotce... Ona i tak ma urwanie głowy.
M-Ok. Ale jak coś się zmieni to zadzwoń
H-Dobra.- Mick wyszedł a ja siadłem na krześle i czekałem. Po jakiejś godzinie wyszedł lekarz.
L-Pan Styles...
H-Tak?-wstałem i podszedłem do niego.- co z nią?
L-Jej san jest no bradzo zły... Straciła dużo krwi i przez to poroniła dziecko...
H-To ona była w ciąży?
L-Tak. To pan nie wiedział?
H-No nie.
L- To był 4 może 5 tydzień...
H-Aha. Dzięuję. A mogę ją zobaczyć?
L-Tak za jakieś 5 minut.
H-Dobrze...-usiadłem na krześle z powrotem i czekałem na lekarza... po upływie tych kilku minut które trwały jak wieczność pojawił się pielęgniarz i zaprowadził mnie do mojej żony. Usiadłem obok łóżka na krześle. Leżała taka blada i bezbronna. Moja kochana dziewczynka. - Nie zostawiaj nie.-wyszeptałem- Nie teraz. Potrzebujemy cię.- W tym momencie jej palce drgnęły.- Kochanie słyszysz mnie?-spytałem ale nie było już żadnej reakcji.
Z aparatury leciały coraz rzadsze dźwięki co znaczyło że jej serce się zatrzymuje. Zerwałem się na równe nogi i wezwałem lekarza. Gdy się pojawił wygonił mnie i powiedział że Jacyś panowie mają mnie pilnować i że mają mnie na oku...
Nie, nie, nie... Nie może umrzeć! :( Czemu? Rozdział smutny i wspaniały zarazem. Mam łzy w oczach ;( Czekam na nn.
OdpowiedzUsuń